Braciszek.pl Żeglarski Serwis z Charakterem

Duńskie peregrynacje - część druga

Adam Anczura
,
Ostatnia szybka kawa przed wypłynięciem
Ostatnia szybka kawa przed wypłynięciem

Mamy Nowy Rok, coś się kończy coś się zaczyna. Kończy się też opowieść o rejsie dzielnego Cartera. Zaczynają się natomiast budzić we mnie marzenia o przyszłym sezonie. Już teraz warto przyrządzić dobrą kawę, i w zaciszu swojego pokoju zaplanować siły na zamiary - jakie porty odwiedzimy tym razem? Gdzie przyjdzie nam zmagać się dojmującą ciszą lub przeciwnymi wiatrami...

Cokolwiek by to nie było życzę wszystkim Czytelnikom by Neptun zawsze Wam sprzyjał, a wszystkie lądowe problemy rozwiał Nordowy Wiatr niosący zapach wolności.

Spotkanie w Wielkim Bełcie
Spotkanie w Wielkim Bełcie

Wielki Bełt

Wielki Bełt, z którym mierzyłem się już po raz trzeci i tym razem postanowił utrzeć mi nosa południowym wiatrem i prądem z tego samego kierunku. Stratus połykał wprawdzie żarłocznie kolejne fale, jednak na mapie walka wyglądała znacznie dramatyczniej: o ile halsy „wzdłuż” cieśniny napawały jeszcze jakimś optymizmem, to następujące po nich halsy „w poprzek” były obrazem nędzy i rozpaczy. Brnęliśmy w kierunku celu średnio około 1 węzła, mimo że jacht pędził jak szalony.

Na dodatek sen mi nie przychodził łatwo, mimo iż wydałem dokładne instrukcje załodze co do kursu, głębokości, odległości od toru wodnego a nawet bezpiecznych współrzędnych.

Most w Wielkim Bełcie
Most w Wielkim Bełcie

Koło północy zaczęły być widoczne światła mostu przez Wielki Bełt, na co wszyscy zareagowali entuzjastycznie, jakby już było do niego blisko. Nad ranem widzieliśmy most wciąż z tej samej strony i dopiero po południu w zapadających szarościach przemknęliśmy pod wielkim przęsłem.

Przejście mostu wyzwoliło w każdym poczucie ulgi. Wiatr znacznie przycichł i łaskawie zaczął odkręcać na zachód, jakby Wielki Bełt uznał nas za godnych pozostawienia w spokoju.

Smålandsfarvandet

Po zmroku kierując się sektorami latarń zapuściliśmy się w wąską cieśninkę Omøsund między wysepkami Omø i Agersø. Po tym spektakularnym przejściu pełnym ciszy i napięcia skierowaliśmy się na spokojne wody Smålandsfarvandet. Szacowałem, że z daną prędkością na wejściu do Gulborgsundu znajdziemy się po wschodzie Słońca. Tymczasem ledwie zasnąłem w koi wiatr przybrał na sile kilka stopni i okazało się, że...płyniemy za szybko! Stanąłem za sterem, kazałem zrzucić żagle i zmieniać je na mniejsze, aby tylko nie znaleźć się w środku nocy „na dopychu” pod zamkniętym mostem.

Doszło nawet do tego, że całkiem ostrym baksztagiem płynęliśmy prawie 2 węzły na samej owiewce zanim nie postawiliśmy znowu żagli.

Guldborgsund
Guldborgsund

Guldborgsund

Po wschodzie Słońca weszliśmy na tor wodny do Guldborga, na którym szybko wyprzedził nas statek, który mijaliśmy zakotwiczony w nocy przy wejściu do cieśniny. Też był za wcześnie i musiał czekać do rana, gdy zaczyna być otwierany most.

Przed osiągnięciem mostu wprawiłem się w dobry humor: chciałem wycisnąć ser topiony na kromkę chleba, jednak mały otwór w opakowaniu zapchał się prawdopodobnie kawałkiem pieczarki i przy mocniejszym naciśnięciu cała zawartość wystrzeliła efektownie na kilka metrów i przeleciała ponad osłupiałymi osobami siedzącymi w kokpicie. Na szczęście nie było wielkiej straty, ponieważ ser okazał się zepsuty.

Nykøbing-Falster
Nykøbing-Falster

Po krótkiej dżentelmeńskiej pogawędce z operatorem mostu przedostaliśmy się na drugą stronę. Nie zdążył jednak malutki jachcik za nami, który czaił się wcześniej na kotwicy i prawdopodobnie nie miał radia. Zdążył tylko zawrócić przed opadającym przęsłem wygrażając mu złowrogo i polewając to sosem duńskich przekleństw, czego nie mógł widzieć operator, ponieważ jego wieżyczka znajdowała się po drugiej stronie mostu, skąd machał nam przyjaźnie na pożegnanie.

W Guldborgsundzie szczelnie osłoniętym lądem było tak spokojnie, że dopiero co zmienione żagle trzeba było sklarować i postawić na powrót genuę i grota.

Rozkoszując się porannym ciepłem dopłynęliśmy po śniadaniu do miasta Nykøbing na wyspie Falster (w Danii znajdują się co najmniej 3 miasta o nazwie Nykøbing).

Tam odpoczęliśmy nieco po męczącym przelocie z Ballen oraz uzupełniliśmy zapasy żywności. Gaz oczywiście znów niedostępny. Tym razem skorzystaliśmy jednak z kuchni i jadalni dla gości mariny, stojącej na palach w samym Guldborgsundzie z widokiem na przepływające jednostki.

Czekamy na otwarcie mostu w Nykøbing Falster
Czekamy na otwarcie mostu w Nykøbing Falster

Po obiedzie ruszaliśmy już w dalszą drogę. Początkowo zakładałem postój na noc jednak długa przeprawa przez Wielki Bełt przekreśliła te plany.

Przez południową część Guldborgsundu żeglowaliśmy torem wodnym, którego wymiary zapierały dech w piersiach: średnia szerokość między pławami- kilkanaście metrów, patrząc za burtę było widać rośliny na dnie (według mapy-głębokość 2,1m). Na morze wyszliśmy już w ciemnościach.

W nocy sprawnie udało się przeciąć wielki tor wodny o szerokości ponad 6 mil i nad ranem widać już było niemiecki brzeg.

Stralsund i okolice

Niemiecki brzeg o poranku
Niemiecki brzeg o poranku

Niedługo po wschodzie Słońca wpłynęliśmy w labirynt dobrze oznaczonych mielizn, z zamiarem dotarcia do miasta Stralsund dokładnie na godzinę otwarcia mostu, zapisaną na mapie. Jednak ku naszemu zdziwieniu o podanej godzinie most ani drgnął, stanęliśmy więc w miejskiej marinie, gdzie okazało się, że godziny otwarcia są zmieniane każdego roku.

W czasie 3 godzin postoju udało się załatwić bez problemu gaz oraz zwiedzić zabytkową część miasta.

Miasto Stralsund
Miasto Stralsund

Potem wsiedliśmy na jacht i ustawiliśmy się w tłumie jachtów oczekujących przed mostem. Gdy przęsła podniosły się, zapalił się odpowiedni sygnał i flotylla ruszyła w szyku ku przejściu. W tym momencie z knajpy stojącej obok przęsła ze „szczekaczek” rozległa się niemiecka muzyka ludowa uświetniająca „defiladę” jachtów pod mostem.

Dalej wszyscy bez wyjątku postawili żagle i rozpoczęła się wielka pogoń na Griefswalder Boden.

Wiatru nie wystarczyło jednak do końca dnia i na Zatokę Pomorską wychodziliśmy już na silniku, by w końcu niedługo przed północą dotrzeć do Świnoujścia.

Most w Stralsundzie
Most w Stralsundzie

Mimo późnej pory przy marinowych stołach ukonstytuowała się całkiem bezpardonowa impreza z innymi załogami.

Koniec Odysei

Następnego dnia rano wypłynęliśmy dalej na południe i po całodziennych zmaganiach dotarliśmy o zmierzchu do przystani Pałacu Młodzieży na jeziorze Dąbie.

Mimo zmęczenia wzięliśmy się walnie za klarowanie jachtu, by następnego dnia móc zdążyć na z góry upatrzony, w miarę tani pociąg.

Następnego dnia opróżnianie jachtu trochę się przeciągnęło, ale udało się zdążyć ze wszystkim i rzutem na taśmę dopadliśmy do kasy na dworcu, a za chwilę do pociągu.

Podsumowanie rejsu

W trakcie obydwu etapów wyprawy Stratus przebył 1531 mil morskich podczas 400 godzin pływania. Przepłynął pod 20 mostami (w tym 9 otwieranymi) oraz śluzował się 8-krotnie.

Carter 30 znowu potwierdził, że nadaje się nie tylko na penetrowanie zakamarków niedostępnych dla większych jachtów, ale też wyposażony w solidny osprzęt, zestaw dobrych żagli, porządne akumulatory i urządzenia może sprostać długim przelotom po otwartym morzu.

Podziękowania

Pragnę podziękować wszystkim, którzy brali udział w wyprawie oraz rejsie czerwcowym, armatorowi Stratusa za rzetelne przygotowanie jednostki oraz tym, którzy wspierali mnie na inne sposoby w dążeniu do celu.

Zobacz też:
Początki rejsu (część pierwsza)
Niemiecki świat (część druga)
W krainie majonezem płynącej... (część trzecia)
Duńskie peregrynacje - cz.1 (część czwarta)

Designed and created by Ammiszaddaj - All rights reserved ® Copyright 2004-2025