FLYING DUTCHMAN! This is Caribbean Admiral! Surrender yourself and prepare to be boarded. Resistance is futile!
Jak Wam minęła majówka? Kto dał radę otworzyć sezon żeglarski? Na umilenie powrotu do szarej rzeczywistości daję Wam możliwość wywalczenia panowania na wodach Morza Karaibskiego. Atakując piratów, podbijając miasta i prowadząc handel morski musicie odbudować siłę swojej floty pobitej przez Latającego Holendra. Jest to niezbędne by pomścić utratę siostry i przywrócić ład i porządek w całym regionie...
Więcej podpowiedzi niż już napisałem ode mnie nie wyciągniecie - bawcie się dobrze, walczcie dzielnie i oddajcie mi 10% pryzu. Wymagania: flash player, sterowanie myszką.
Jakiś czas temu Tomek Cłapa podesłał na żeglarską grupę dyskusyjną link do kilku bardzo ciekawych zdjęć. Ponieważ nie wszyscy z was ją regularnie przeglądają pozwalam sobie na przedruk.
Zapraszam do kliknięcia więcej i obejrzenia pozostałych fotek jachtu Love-love na julienberthier.org Autorem zdjęć jest oczywiście Julien Berthier. Na jego stronie również krótki filmik dotyczący tej łodzi...
Twoja kieszeń zna więcej węzłów niż Ty... (demotywatory.pl)
Sezon żeglarski zbliża się wielkimi krokami, za oknem już teraz wszystko płynie. Warto więc odświeżyć sobie wiedzę o podstawowych sposobach współpracy z linami. W żeglarstwie morskim najczęsciej wiąże się węzły ratowniczy, płaski, knagowy i wyblinkę - na upartego z tym zestawem można sobie spokojnie dać radę. Jednak bardziej ambitni na pewno znają jeszcze (bram)szotowy, flagowy, ósemkę i inne mniej lub bardziej skomplikowane. Nie spotkałem się natomiast z zastosowaniem węzła żeglarskiego - cumowniczego na słonej wodzie, jego miejsce zawsze zastępował ratowniczy.
Z ciekawszych kombinacji można jeszcze wymienić różę topową, skrót kapitański czy kulkę bosmańską... Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że im więcej węzłów człowiek potrafi biegle zawiązać, tym życie staje się prostsze i wygodniejsze... Czytając więcej traficie na spis najpopularniejszych węzów. Każdy z nich można kliknąć i obejrzeć animacje jego wiązania.
Anime Pirates - Shiver My Timbers by LordDrakoArakis
Za oknem napadało śniegu, przykryło marznącym deszczem i zalodziło samochody prawie centymetrową warstwą litego lodu. Wychodzić nie ma po co, a siedząc w domu przy dobrej, gorącej herbacie różanej, i szklaneczce porządnego rumu nachodzą człowieka marzenia. O dalekich wyprawach, o piratach i skarbach, o wszystkim co się kiedyś czytało...
Jeśli do tego jeszcze puścić dobrą muzykę to można zupełnie odpłynąć. Na szczęście, są tacy, którzy potrafią nie tylko marzyć ale i przelewać obrazy z wyobraźni na papier... Dziś pierwsza z całkiem sporej kolekcji szant ilustrowanych w stylu japońskiej animacji znalezionej kiedyś dawno temu na youtube. Zapraszam do kliknięcia więcej.
Wygląda na to, że ciekawe gry z fabułą i klimatem o charakterze marynistycznym lub pirackim już się wyczerpały. Pora więc przyjrzeć się tym, które w mniej lub bardziej udolny sposób bazują na tej tematyce.
Na święta propnuję grę logiczną "Skarby Siedmiu Mórz", na pewno przykuje Was chociaż na chwilkę do monitora. A po zdobyciu skarbu będziecie mieli wystarczająco dużo czasu, żeby z rodziną, z dala od komputera wspominać klimatyczną czołówkę...
Ruszamy się strzałkami, przesuwamy skrzynie, po wodzie pływamy tylko na tratwie, drzwi otwieramy kluczami. Żeby skończyć poziom trzeba zebrać wszystkie złote czaszki a do gry potrzebujemy oczywiście Flash Player.
You are a notorious pirate captain. You strike fear into the hearts of men...usually promptly followed by your sword.
Z okazji dobrego humoru i moich urodzin, o których parę osób wczoraj pamiętało pozwalam sobie zamieścić tak zwany "bonus". Poza ramowymi aktualizacjami (tak, w piątek będzie normalny news) dla tych, którzy znają angielski taka przyjemna gra flash. Właściwie to kilka gier zawartych w jednej...
W grze wcielamy sie w bezwzględnego kapitana, który zrobi wszystko żeby osiągnąć swój cel. Jest to właściwie opowiadanie dotyczące jego przygód, podczas którego czeka nas kilka mini-gier, przeszkód stojących na drodze do (a nie powiem do czego, nie będę zdradzał finału gry)... Har har har!
Wielu wie o jego istnieniu. Wielu twierdzi, że go widziało lub zna kogoś kto widział. Wielu było takich, co wyruszyli żeby go zdobyć - żaden nie wrócił. Czy zdołasz go zdobyć?
W tej prostej grze wcielamy się w dowódcę okrętu (na początek proponuję najniższy poziom trudności "Captain"). Strzałkami sterujemy, spacją robimy użytek z armat a będąc odpowiednio blisko wrogich okrętów automatycznie dokonujemy abordażu. Podpływając do wraku plądrujemy pozostałe w nim złoto, które później można zamienić na dodatkowe wyposażenie. Wszystkie działa automatycznie strzelają "do góry", co można zmienić klawiszem "v". Dla znających angielski rozszerzony opis w "How to play". Jeżeli gra się przycina należy wejść do opcji i zmniejszyć "Rendering quality" i ilość odłamków (oba "Maximum...."). Zapisanie gry wymaga obsługi ciasteczek, a sama gra Flash Playera.
...więc dobrze opowiem ci o dzielnym korsarzu, którego ani kule ani huragany się nie imały. Którego statek fale niosły w dal i najlżejszy nawet podmuch wiatru porywał do tańca. Maciej Kuna, bo o nim mowa korsarz, kaper Rzeczypospolitej Polskiej od lat swojej młodości dowodził i był armatorem "Zephyra" (wespół z jego konstruktorem). Konstruktor ów jednak i architekt popadł w długi nie z własnej winy i musiał odsprzedać swoją część armatorstwa galeony, którą sam budował... A cóż to był za statek: smukłe maszty sięgające do nieba, płachty żagli bielsze od obłoków, smukła linia, idealne kształty... Istna kobieta bym powiedział. Dumnie niosła czy z wiatrem to czy pod wiatr banderę swojego kapitana - złotą kunę rozciągnioną w skoku na tle czarnym jak noc...
Salomon White już od dawna narzekał na brak szczęścia. Dowodząc na "Ibexie" już dawno nie natrafił na znaczniejszy pryz, który by go wyrwał z ciężkiej sytuacji materialnej. Był armatorem swojego statku w dwunastej części i do tego jeszcze musiał pokrywać z własnych przychodów wydatki bieżące, naprawy i zaopatrzenie swojej jednostki. Taką zawarł niegdyś umowę i nie mógł od niej odstąpić. Był mężczyzną w sile wieku, podchodzącym pod pięćdziesiątkę, ale czuł się lepiej niż nie jeden trzydziestolatek. Miał nawet odłożone w Towarzystwie Skarbca Królewskiego dość pokaźną sumkę funtów. Ale naruszyć zgromadzony kapitał, nie sięgnąwszy nawet pół wieku? Wzdrygał się na tą myśl, jak i na fakt, że gdyby nie ów butny młodzieniaszek niechybnie by to nastąpiło. Uważał jednak taki postępek za najgorszą zbrodnię. Większą nawet od darowania życia spotkanym papistom, których serdecznie miłował i dla odpokutowania ich grzechów wycinał w pień całe załogi...
Bilans bitwy był jednoznaczny... Dryfujący bez rej okręt portugalski poddał się wraz z całą załogą, "Castro Verde" został zdobyty wspólnymi siłami Martena i Drake'a a drugi galeon hiszpański spoczywał na dnie. Po stronie korsarzy były poważne uszkodzenia omasztowania, dające się jednak dość szybko naprawić i kilku lekko rannych. Przeciwnicy zaś musieli pogodzić się ze stratą kilkuset piechurów, wyciętych w pień w przednim kasztelu, gdzie szukała schronienia załoga "Zephyra". Po krótkich pertraktacjach między dwoma kapitanami angielskimi zawitała zgoda i przyjaźń. Francis Drake wracał właśnie z kolejnej wyprawy do wybrzeży Meksyku, a po drodze próbował jeszcze zdobyć bogaty transport złota portugalskiego, co by mu się udało, gdyby nie wmieszali się Hiszpanie. Reszta jego floty dopiero w czasie tej rozmowy po bitwie nadciągała z zachodu. Chwilę przed nimi na pobojowisko przybył "Ibex" i wyniknęła kolejna sprzeczka, spowodowana żądaniami Martena o darowanie jeńcom życia. Jednak, ze względu na dług wdzięczności jaki wobec tego dziwnego człowieka z zasadami miał kapitan "Złotej Łani" - zgodził się. Tak więc wkrótce na portugalskich szalupach ratunkowych kołysały się na oceanie załogi dwu narodowości, prawie podrzynając sobie gardła z powodu przeładowania łodzi...
Opowiadania mojego autorstwa zawarte na stronie Imperium Ashnod można znaleźć w dziale "Imperium" (dawniej Wrota Imperium) i "Opowiadania". Proponuję przeczytać wszystkie chronologicznie, gdyż stanowią całość i każde następne jest kontynuacją poprzedniego... Moje opowiadania stanowią tylko część większej całości, dlatego usilnie namawiam, do odwiedzenia Imperium aby zachować pełny obraz sytuacji...
Edit 2. kwietnia 2013: Z wielkim żalem zaświadczamy, iż wraz z końcem miesiąca marca Roku Pańskiego 2013. strona Imperium Ashnod zakończyła swój burzliwy i chlubny żywot. W dalszej części artykułu można uzyskać dostęp do archiwalnej kopii jej zasobów.
Ciekawe doświadczenie - siedzę w luksusowej (jak na tutejsze warunki) restauracji a dawnej angielskiej dzielnicy Munnaru i popijam cejlońską herbatą pączka wiedeńskiego, którego podał mi ubrany w biały garnitur Hindus. Istne pomieszanie kultur. Najważniejsze, że wreszcie tu jestem. To nic, że nie mogłem przybyć tutaj jachtem, w sumie - za dużo szczęścia naraz też nie jest wskazane. Nie mogę się skoncentrować na pisaniu, mój wzrok cały czas biegnie w stronę ogrodu, który znajduje się przed restauracją. Soczysta zieleń we wszystkich jej odcieniach - od jaskrawych, prawie żółtych krzewów po ciemno-czarne korony drzew. Krajobraz zaś cały obsypany morzem kwiatów... Czerwone, żółte, niebieskie, różowe, fioletowe, pomarańczowe... Z tego Kerala słynie - ciepły, prawie tropikalny klimat i mnogość roślin. Taka ciekawostka, której niestety nie udało mi się zobaczyć, co dwanaście lat niebieskie kwiaty nilakurinji'i pokrywają całkowicie wzgórza dookoła tego miasteczka. Widok jest podobno piorunujący, bo zielone ściany zamieniają się jakby w morskie fale...
Od trzech dni siedzieliśmy w tutejszym motelu i kiedy już straciliśmy nadzieję na odnalezienie jakiegoś śladu Thomasa, kelner w barze (jedynym w tym mieście) przyniósł nam kopertę. ''Od tamtego brodatego mężczyzny przy stoliku na zewnątrz...'' - powiedział. Rzuciłem okiem w tamtą stronę, a Shindu, który siedział plecami do okien zapytał co widzę - nie odwracał się... "Właściciel białej, bujnej brody i nadawca tego listu siedzi w ogrodzie i popija... chyba herbatę tybetańską, sądząc po kolorze. Wydaje się nie wiedzieć o naszej obecności. Ubrany w biały turban i takie same ubranie, wygląda jakby się urwał z Muzeum Lat Minionych..."Albo mi się wydawało, albo dostrzegłem w oczach Shindu ukrywany błysk. Teraz dopiero obejrzałem kopertę. Wyglądała na wiekową, nawet jak na tutejsze realia. "Takie koperty wycofano z obiegu czterdzieści lat temu" zauważył mój towarzysz i rozerwał delikatnie jej brzegi. Przeleciał wzrokiem tekst i powiedział coś (jakby do siebie), czego nie zrozumiałem, zaraz jednak nieco zmieszany wrócił na zrozumiały język. "Napisana po angielsku, ale nikt już nie pisze takim pismem. Kaligraficzne, ozdobne litery wyszły z mody i umiejętności dekady temu". Treść głosiła, że jej wysokość Maharini Alvaru zaprasza przyjaciół Thomasa w gościnę i informuje, że nie mógł on dłużej czeka na nas czekać, a w Alvarze czeka na nas list pisany jego ręką... Mamy się tam udać z jej służącym, który nam wręczył tą kopertę."